Thursday, January 4, 2018

I'm Proud to be an American | Obywatelstwo amerykańskie

Witam Was ponownie, moi drodzy Czytelnicy! Dzisiejszy wpis na blogu będzie o tym jak aplikowałam o amerykańskie obywatelstwo. Ponieważ jest to temat, który pewnie Was interesuje, napiszę o całym procesie kilka słów i mam nadzieję, że komuś ten post się przyda. "Jak zdobyć amerykańskie obywatelstwo?" - to najczęściej pojawiające się pytanie w e-mailach, które dostaję od czytelników. Mam nadzieję, że ten post zaspokoi nieco ciekawość zainteresowanych. 

Standardowo, aby zostać obywatelem USA trzeba:

1.  Urodzić się w USA, lub
2.  Mieć przynajmniej jednego rodzica z amerykańskim obywatelstwem, lub
3.  Być rezydentem (posiadaczem Zielonej Karty/Green Card) przez przynajmniej 5 lat, lub
4. Być rezydentem (posiadaczem Zielonej Karty/Green Card) przez przynajmniej 3 lata, pod warunkiem, że jest się w związku małżeńskim z obywatelem USA

Tutaj możecie poczytać więcej o tym kto jeszcze może ubiegać się o naturalizację i dlaczego warto zostać amerykańskim obywatelem: KLIK

Na samym początku chciałabym zaznaczyć, że jako żona amerykańskiego żołnierza jestem traktowana trochę inaczej niż przeciętny aplikant. Nie chcę mówić, że bardziej ulgowo, ale cały proces od momentu wysłania aplikacji o obywatelstwo do samej ceremonii z przysięgą trwał dość krótko w porównaniu do innych aplikantów z którymi miałam okazję o tym rozmawiać.

Zanim wypełniłam aplikację o obywatelstwo, udałam się na spotkanie zorganizowane w bazie w Fort Bragg, NC, które miało na celu przybliżyć nam temat imigracji do USA jak i starania się o naturalizację (Immigration and Citizenship Information). Na spotkaniu mogliśmy zadawać pytania dotyczące wypełniania aplikacji, wiz, potrzebnych dokumentów, analizowaliśmy też różne życiowe scenariusze, rozmawialiśmy o tym jak zachować się podczas egzaminu na obywatelstwo itp. Nie wiem na ile przydatne było to spotkanie, ale zadałam kilka pytań, które właściwie nie były jakieś skomplikowane, ale stwierdziłam jak zawsze, że lepiej zapytać o każdą błahostkę, bo później przez taki mały szczegół w papierach cały proces może się opóźnić. Jeśli jednak ktoś ma jakieś np. problemy z prawem, bo np. został przyłapany na kradzieży czy dostał mandat w wysokości powyżej $500 to warto zasięgnąć porady w dobrych źródłach, a osoba prowadząca to spotkanie była akurat "paralegal" współpracującym z USCIS.

Kilka tygodni po tym spotkaniu zabrałam się za wypełnianie formularza N-400 i gromadzenia potrzebnych dokumentów, które trzeba było do tego formularza załączyć. Zanim jednak wpakowałam wszystkie dokumenty do koperty z zamiarem posłania ich do USCIC, coś mnie tknęło, żeby skorzystać z pomocy kolejnej osoby, która oferowała usługi imigracyjne na terenie bazy w Fort Bragg. Chciałam po prostu żeby ktoś przejrzał moją aplikację i upewnił się, że wszystko jest wypełnione poprawnie oraz że mam wszystkie dokumenty potrzebne do aplikowania. I bardzo dobrze, że na to spotkanie poszłam! Okazało się, że nie wszystkie przeglądarki iternetowe (np. Mozilla) poprawnie wyświetlają formularz N-400. Na moim wydrukowanym formularzu nie było kodu kreskowego na dole dokumentu, więc prawdopodobnie byłby problem z moją aplikacją. Pani, która sprawdzała moje dokumenty poleciła mi, by otworzyć formularz w przeglądarce Internet Explorer i wypełnić oraz wydrukować go raz jeszcze. Dostałam też od niej kopertę, która była już zaadresowana na trochę inny adres niż podawano na stronie USCIS i to w tej kopercie polecono mi by wysłać całą aplikację. Nie pamiętam już dokładnie o co chodziło z tym innym adresem, ale wydaje mi się, że osoba, do której wysyałałam moje dokumenty zajmowała się sprawami imigracyjnymi właśnie żołnierzy i ich rodzin. Być może na tym polegało całe ułatwienie i przyspieszenie tego procesu, ale nie dam głowy.

Ponieważ formularze i potrzebne dokumenty mogą się zmienić, zalecam aby zapoznać się na bieżąco z tą stroną: https://www.uscis.gov/n-400

Po sprawdzeniu wszystkich dokumentów i wypełnieniu i wydrukowaniu formularza raz jeszcze, wysłałam w końcu swoją aplikację. Tak to się prezentowało jeśli chodzi o czas od momentu wysłania aplikacji, aż do przysięgi:

25 marca - Wysłałam aplikację o obywatelstwo (formularz N-400 plus potrzebne dokumenty).
28 marca - Aplikacja została dostarczona.
1 kwietnia - USCIS otrzymali wpłatę za aplikację.
9 kwietnia - Data na dokumencie Biometrics Appointment Notice, który został do mnie wysłany 12 kwietnia, a który otrzymałam 15 kwietnia.
11 kwietnia - Otrzymałam dokument I-797Cl Notice of Action (NOA) datowany na 4 kwietnia (na dokumencie widniał m.in. mój application number).
27 kwietnia - Biometrics Appointment (zebrano moje odciski palców, zrobiono mi zdjęcie i otrzymałam też materiały do nauki na egzamin - książeczkę i płytę CD).
28 maja - otrzymałam Interview Notice z datą i godziną egzaminu.
27 czerwca - egzamin.
1 lipca - Oath Ceremony czyli przysięga i rozdanie Certificates of Naturalization.

Jak widziecie z powyżego rozkładu, cały proces trwał ciut ponad 3 miesiące, czyli uwinęli się bardzo szybko! Jeśli natiomiast Wasza sprawa idzie wolniej, proszę się tym nie przejmować i nie denerwować na zapas, bo czytałam na różnych forach jak i słyszałam od innych osób, że oni czekali średnio 5-6 miesięcy.

Jak wyglądał egzamin?

Pamiętam, że zjawiłam się w urzędzie przed czasem. Czy byłam zestresowana? Raczej nie, wydawało mi się, że byłam dobrze przygotowana do egzaminu, więc nie było się czym denerwować. Droga od mojego miejsca zamieszkania do urzędu imigracyjnego to ponad godzina jazdy, więc i wtedy zapuściłam sobie w samochodzie płytkę, którą dostałam na Biometrics Appointment z pytaniami i odpowiedziami i słuchałam i odpowiadałam robiąc sobie ostatnią już powtórkę przed egzaminem. Pytań jest 100 i dotyczą one geografii, historii, polityki, wiedzy ogólnej na temat USA. Wystarczy po prostu sobie je powtarzać, najlepiej wraz z płytą kiedy jedziemy autem albo w domu podczas wykonywania innych czynności, a wszystko samo nam wejdzie do głowy, zwłaszcza, jeśli jesteście słuchowcami ;-)

Zaraz po tym jak zjawiłam się w urzędzie Citizenship and Immigration Services w Durham,  NC pokierowano mnie do poczekalni. Czekałam cierpliwie patrząc na otwierające się przede mną drzwi z najdzieją, że w końcu i mnie zawołają, a kiedy nareszcie nastała ta chwila, zerwałam się z miejsca i z uśmiechem na twarzy ruszyłam w kierunku USCIS Officer.

Weszłam do biura zaraz za urzędnikiem i usiadłam naprzeciw niego. Pamiętam, że najpierw ucięliśmy sobie krótką rozmowę na temat tego skąd jestem, co robię w Stanach i co robi mój mąż w armii, po czym zaglądneliśmy do mojej aplikacji, którą wysłałam pod koniec marca i zostałam zapytana czy od tamtego czasu coś się u mnie zmieniło. Następnie pytania z formularza zostały mi zadane raz jeszcze. Po zakończeniu tej procedury, USCIS officer zapytał mnie czy jestem gotowa na pytania egzaminacyjne i odpowiedziałam oczywiście, że tak. Dostałam sześć pytań. Na egzaminie można dostać 10 pytań, ale wystarczy odpowiedzieć poprawnie na 6, żeby go zaliczyć, więc po tym jak odpowiedziałam poprawnie na pierwsze 6 pytań, nie zadawano mi ich więcej. Pytania, które dostałam wypunktowałam poniżej:

1. What is freedom of religion?
2. When must all men register for the Selective Service?
3. Name one state that borders Canada.
4. How many U.S. Senators are there?
5. In what month do we vote for President?
6. When was the Constitution written?

Kiedy udzielałam odpowiedzi na pytania, USCIS officer zapisywał dokładnie takie odpowiedzi jaki padały z moich ust. 

Następnie przeszliśmy do testu z języka...

Test z języka angielskiego był tak banalny, że chyba już prostrzego nie można było stworzyć. Pamiętam, że Immigration Officer poprosił mnie o zapisanie pytania "What do we pay to the government?," a następnie odpowiedzi "We pay taxes." Jak polecił, tak zrobiłam. Oddałam kartkę gdzie zapisałam pytanie i odpowiedź i to by było na tyle. 

Po egzaminie dostałam dokument N-652 (Naturalization Interview Results), na którym odhaczony był kwadracik informujący, że zdałam egzamin z angielskiego oraz wiedzy na temat U.S. history and government oraz, że moja aplikacja została "recommended for approval." Następnie zostałam poproszona o wyjście do poczekalni, gdzie po kilkunastu minutach dostałam zaproszenie na the Oath Ceremony. 

Moja Oath Ceremony odbyła się również w Durham w USCIS Raleigh-Durham Field Office o godzinie 9:30 am. Zaprosiłam na ceremonię moją dobrą znajomą Amerykankę. Chciałam zaprosić męża oraz mojego przyjaciela, ale niestety mąż był wtedy w Katarze, a moj przyjaciel musiał pracować.

Przed wejściem do sali w której odbyła się ceremonia, oddałam swoje dwie Green Cards osobie (dwie dlatego, że miałam wciąż tę Conditional GC oraz tę na 10 lat), która raz jeszcze sprawdzała czy nic się nie zmieniło od momentu egzaminu tzn. dostałam od niej takie pytania jak "Are you still married?" albo "Did you get a speeding ticket on your way here?" Na pierwsze pytanie odpowiedziałam twierdząco, a na drugie przecząco i zostałam pokierowana do sali, gdzie wskazano w którym miejscu powinnam usiąść. Na moim krześle znalazłam taką oto kopertę z flagą i planem ceremonii:





Usadzono mnie w pierwszym rzędzie, co w moim przypadku rzadko się zdarza, gdyż jestem osobą wysoką (178 zm wzrostu), więc prawdopodobnie kiedy wstawałam z miejsca, zasłaniałam cały widok innym. 


W trakcie ceremonii okazało się, że jestem jedyną osobą z Polski na sali.


Po ceremonii zarejestrowałam się do głosowania i 8 listopada 2016 roku oddałam głos w wyborach prezydenckich. 


Aplikowałam też o amerykański paszport przed moją podróżą do Polski:


Tak oto przebiegła moja naturalizacja ;)

Monday, January 1, 2018

Consignment Store - pomysł na biznes w Polsce?

Inspiracją do napisania tego posta była moja ostatnia rozmowa z mamą, której garderoba zwykle pęka w szwach, bo ma w niej tyle ubrań, że ledwie się wszystko mieści. Kiedy jednak radzę mojej mamie by pozbyła się rzeczy np. oddając je biednym czy rodzinie, to zazwyczaj słyszę, że ubrania te tak dużo kosztowały, że szkoda oddać je komuś za darmo. Niektóre z tych ubrań były założone raz lub dwa i są w stanie idealnym. Dla jasności dodam, że moja mama nie ma czasu na wystawianie przedmiotów na Allegro czy eBay, więc te opcje też odpadają. Wtedy pomyślałam sobie, że w sumię szkoda, że gdzieś w okolicy nie ma żadnego "consignment store," a są to sklepy dość popularne w Stanach. Np. w moim mieście funkcjonuje co najmniej pięć takich sklepów. A co to są consignment stores? Już spieszę z wyjaśnieniem.

Consignment stores/shops to najczęściej sklepy z odzieżą używaną (lub nie, gdyż trafiają tam też nówki) dla kobiet, mężczyzn i dzieci, czasem można też napotkać tam akcesoria do dekoracji domu lub meble.

Jestem zapisana jako "consignor" do jednego z lokalnych consignment stores i chciałabym Wam pokrótce przybliżyć jak on funkcjonuje.

Otóż ja przynoszę do tego sklepu ubrania, których już nie noszę lub nigdy nie nosiłam i np. jakieś akcesoria do dekoracji domu (np. ostatnio przyniosłam dwa ozdobne wazony, pasek do spodni, dwie bluzy oraz torebkę). W sklepie ubrania te zostają odpowiednio sortowane (na te które nadają się na sprzedaż i te, które się nie nadają) i przygotowywane (np. prasowane) do sprzedaży. Następnie ubrania, które spełniają wszystkie warunki np. są bez plam czy dziur i wyglądają jak nowe lub prawie nowe, zostają wyceniane i obsługa wywiesza je w sklepie. Ubrania, które nie nadają się na sprzedaż w consignment stores zostają automatycznie oddane do tzw. charity shops, gdzie dochód ze sprzedaży zostaje przekazany potrzebującym. Kiedy któreś z moich ubrań lub akcesoriów zostaje sprzedane przez consigment stores, ja dostaję 40% z ceny za którą dany przedmiot czy ubranie wyprzedano.

Jakie przedmioty lub ubrania są przyjmowane przez "mój" consignment store?

- ubrania dziecięce i buty dla dzieci,
- ubrania damskie i męskie oraz buty w każdym rozmiarze,
- torebki, portfele, kopertówki itp.
- biżuterię sztuczną,
- akcesoria typu paski, czapki, krawaty, apaszki, szaliki
- małe meble oraz akcesoria do dekoracji domu.

Poniżej zamieszczam zdjęcia z consignment store, do którego jestem zapisana:

Consignment Store in Fayetteville, NC
Wybrane przedmioty i ubrania, które trafiają do sklepu są wystawiane na okres co najmnej 90 dni. Po upływie 28 dni od wystawienia, ich cena zaczyna spadać o 30%, po 56 dniach, o 50%, a po 112 dniach o 75%. Jeśli jakieś ubrania lub przedmioty nie zostaną sprzedane, obsługa oddaje je do "charity shop."


Jeśli chcemy sprawdzić ile pieniędzy mamy na koncie, możemy zadzwonić do sklepu, wysłać maila, sprawdzić stan naszego konta na stronie internetowej lub po prostu przyjść do sklepu i poprosić obsługę o sprawdzenie stanu naszego konta.


Każda osoba, która zapisuje się jako "consignor" dostaje własny numerek i "konto" na którym może śledzić ile ubrań/przedmiotów, które oddaliśmy do consignment store zostało wyprzedanych i ile pieniędzy za te ubrania otrzymaliśmy. Pieniądze te możemy wypłacić w samym consigment store, dostajemy wtedy gotówkę do ręki lub możemy poprosić o przesłanie czeku.

Każdy może zapisać się jako "consignor" bez względu na to ile mamy przedmiotów na sprzedaż i jak często będziemy je do tego sklepu dostarczać.


Przyznam, że bardzo spodobała mi opcja wyprzedawania moich rzeczy właśnie w consignment store. Nie zawsze mam czas, żeby wystawiać przedmioty czy ubrania na aukcjach eBay, gdzie muszę podawać wymiary, robić ładne zdjęcia, które zachęcą do kupna i dodać dokładny opis produktu/przedmiotu. Ostatnio staram się pozbywać rzeczy, gdyż wkrótce czeka mnie przeprowadzka do innego stanu, ale o tym napiszę wkrótce :)


Co myślicie o takiej formie wyprzedawania swoich rzeczy? Czy któreś z Was spotkało się z podobnym sklepem w Polsce? Jeśli tak, to gdzie można taki znaleźć? 

Sunday, December 24, 2017

Motywacja i reaktywacja!

Witajcie!
Tak, mam ochotę wrócić do pisania notek na blogu. Co więcej, mam teraz na to czas. Sporo się u mnie pozmieniało, niektóre sprawy się bardziej ustabilizowały, więc powolnymi krokami od początku grudnia zaczęłam przeglądać stare notki na blogu i je edytować. 

Może zacznijmy od tego dlaczego moja motywacja do pisania bloga wcześniej znacznie się osłabiła... Niestety nie tylko dlatego, że nie było czasu, bo miałam szkołę (przez pewien czas nawet dwie szkoły), dopadła mnie choroba i miałam operacje (dwie), ale też dlatego, że Photobucket zmienił stawki za publikowanie zdjęć. Wcześniej płaciłam 8 dolarów z hakiem za miesiąc i mogłam wzbogacić każdą notkę o jakiś walor wizualny, a teraz Photobucket życzy sobie $399 za rok dzielenia się zdjęciami z moimi czytelnikami. W nosie mam taki układ, więc teraz fotki uploaduję gdzie indziej. Pozaznaczałam już sobie które z moich notatek muszę być skorygowane i myślę, że może do połowy stycznia się z tym wszystkim uporam. 

Charlotte, NC
A co się działo podczas mojej nieobecności na blogu? Dużo by pisać... może zacznę od tego, że od ponad roku nie jestem już rezydentem, bo na początku lipca 2016 otrzymałam amerykańskie obywatelstwo. Było trochę papierologii, ale udało mi się z nią w miarę szybko uporać, gdyż najpotrzebniejsze dokumenty zawsze trzymam w jednym miejscu i są tak zorganizowane, że średnio rozgarnięty szympans mógłby się spokojnie połapać co mu potrzebne do wysłania aplikacji. O całym procesie, o dokumentach, materiałach do nauki do egzaminu itp. powstała już notka, ale opublikuję ją trochę później. 

Naturalization Ceremony in Durham, NC
Co dalej? Udało mi się pozwiedzać trochę Północnej Karoliny. Przyznam, że nie zdawałam sobie sprawy, że jest tutaj tak pięknie. Sami zobaczcie:

Grandfather Mountain near Linville, NC
Linville Caverns in North Carolina
Linville Caverns in North Carolina
Near Linville Caverns in North Carolina

A view from Grandfather Mountain near Linville, NC

Near Linville, NC

Somewhere in the mountains in North Carolina
Somewhere in NC
W międzyczasie niestety musiałam też pożegnać kilka bliskich mi osób, które poznałam właśnie tutaj w Północnej Karolinie. Jedni wrócili do Polski, inni wyjechali na Hawaje, kolejnych przeniesiono do Włoch, a następny dobry znajomy wyemigrował do Danii i tak mi się towarzystwo z czasem porozjeżdżało. Oczywiście na ich miejsce pojawili się nowi!

Taste of West Africa Restaurant in Fayetteville, NC
Mi Casita Restaurant in Lillington, NC
I am just being silly... 
Please, don't...
Look up! The sky above you wants to show you something beautiful!
Latem staram się dużo spacerować po okolicach. Wręcz nalegam, żeby zamiast bezcelowego łażenia po sklepach czy szukania zniżek w galeriach handlowych, po prostu iść do parku. Staram się wpoić co niektórym, że nie potrzeba im więcej gratów, a warto napawać się tym, co bezcenne :)






Jak już wspominałam wcześniej, w lutym 2017 miałam operację. Jestem pod wrażeniem tego w jaki sposób w tutejszych szpitalach zajmują się chorymi i jak wyglądają pokoje dla pacjentów. Może pokrótce tutaj opiszę, że pokój miałam tylko dla siebie. Na wyposażeniu było oczywiście moje łóżko, rozkładany fotel, telewizor, stolik, dwa krzesła. Oparcie w łóżku mogłam regulować przy pomocy pilota, którego zawieszałam po lewej stronie, a po prawej przewieszony był telefon. Łazienkę z prysznicem też miałam na wyłączność. Śniadania, obiady, kolacje czy przekąski zamawiałam telefonicznie wybierając dania z menu, a do wyboru były takie rarytasy jak jajecznica, kiełbasa, omlety, naleśniki, bułki, sushi, hamburgery, wołowina czy kurczak z ryżem, zupy, makarony z wszelkiej maści sosami, duszone ziemniaki, frytki, pizza, burrito itp., a na deser można było zjeść jakieś ciasto jak np. tiramisu czy sernik, wypić smoothie czy inny koktajl owocowy, a nawet lody. Na przeciwko mojego łóżka wisiała też biała tablica na której pielęgniarka zaczynająca swoją zmianę zapisywała swoje imię i prosiła by wołać/dzwonić gdy czegoś będę potrzebowała. Lekarze, pielęgniarki i ich asystenci w moim szpitalu byli zawsze bardzo mili i pomocni. Powiem więcej, było mi w tym szpitalu tak dobrze, że gdybym mogła zabrać tam moją kotkę, to z chęcią bym tam zamieszkała ;) Ok, no to żeby nie było tak kolorowo, to powiem, że CNAs wkurzali mnie tym, że potrafili wybudzać mnie w środku nocy (czyli 3:00 lub 4:00 am) po to tylko żeby sprawdzić temperaturę i ciśnienie krwi. Poniżej zdjęcia szpitalnego menu:



Kilka tygodni po operacji wyjechałam do Polski by wraz z moimi dziadkami świętować ich pięćdziesiątą rocznicę ślubu. Była impreza z muzyką i tańcami oraz dużo dobrego jedzenia, w tym pieczony świniak ;)

Apex, NC
Pamiętam, że po powrocie z Polski (kwiecień 2017) postanowiłam uczcić fakt, że udało mi się przeżyć ostatni lot samolotem z NYC do Raleigh-Durham, NC, kubkiem jednorożcowego frappuccino ze Starbucksa. Tak, wsadzili mnie do zepsutego samolotu i kiedy kołowaliśmy po płycie lotniska, ta latająca aluminiowa puszka zaczęła wydawać niepokojące dźwięki. Patrzyłam na innych pasażerów spojrzeniem, które pytało "Wy też to słyszycie?" ... i co? i tuż przed wjazdem na pas startowy pilot zawrócił i czekaliśmy jakieś 2 h na to aż ten samolot naprawią. Z duszą na ramieniu wsiadłam ponownie do tego latającego cudu i ... dolecieliśmy bezpiecznie na miejsce ;) Po tym incydencie mam dosyć latania na parę lat... 




Lato było dla mnie bardzo pracowite, gdyż nie dość, że cały czas brałam przedmioty na uczelni, to jeszcze zapisałam się na trzymiesięczny kurs po którym zostałam technikiem EKG. Krótko później zapisałam się też na kurs pierwszej pomocy. Jeśli o uczelnię zaś chodzi, to ostatni przedmiot zakończyłam w październiku 2017. Nie miałam jeszcze oficjalnego zakończenia, czyli tzw. graduation, bo to stanie się na wiosnę 2018 roku, ale zakończyłam już naukę. Teraz czekam tylko na mój dyplom i datę ceremonii zakończenia mojej czteroletniej pracy i wytężania umysłu. Mogę Wam teraz tylko zdradzić fakt, że udało mi się utrzymać moją średnią 4.0, czyli dostawałam same A. :D 

Perry Health Sciences Campus in Raleigh, NC
Perry Health Sciences Campus in Raleigh, NC

CPR Class
EKG Class
EKG Class

No i oczywiście było więcej szwendania się po parkach, grillowania, pływania w osiedlowym basenie, i trochę też próbowania nowych smaków np. wraz z moim dobrym znajomym próbowaliśmy jedzenia w niemieckiej restauracji, później w hinduskiej, czasem też w afrykańskiej. 

German Restaurant in Fayetteville, NC
No i były też wypady na plażę choć nie tak częste jak bym tego chciała, gdyż jak wspominałam, lato było pracowite... 

Kure Beach, NC
Kure Beach, NC
Kure Beach, NC
Fayetteville, NC
Sometimes I just like to be around my shadow. 
Cotton Field
A co dzieje się u mnie teraz? Obecnie przygotowania do Świąt. Prezenty już spakowane. Zrobiłam nawet własnoręcznie kilka ozdób by obdarować nimi bliskie mi osoby. Dziś Wigilia Bożego Narodzenia i spędzę ją ze znajomymi i jak to było w roku poprzednim, nie będzie ze mną żadnego Polaka, ale mam zamiar powiedzieć moim amerykańskim i meksykańskim znajomym o naszej tradycji dzielenia się opłatkiem, bo dziś w skrzynce na listy znalazłam kartkę od rodziców właśnie z opłatkami :) Do końca roku 2017 zostało kilka dni, a ja mam w planach dokończyć rejestrację jako wolontariusz Amerykańskiego Czerwonego Krzyża oraz zakończyć pierwszy przedmiot z kursu Human Resources na który zapisałam się do Duke University. To by było chwilowo na tyle :)

Życzę Wam dużo radości i rodzinnej atmosfery w te Święta Bożego Narodzenia!

Fayetteville, NC

P.S. Kotka ma się świetnie.

Mitka